czwartek, 21 stycznia 2016

(Po)ranna kawka?

Dawno nie pisałam, ale cóż... Takie życie w trzeciej klasie. Nie zawsze się da.
Wczoraj miałam przygodę z (po)ranną kawką. Nie mówię tutaj o gorącym (lub mrożonym) napoju pitym rankiem, ale o dzikim ptaku prawdopodobnie ze złamanym skrzydłem i uszkodzoną nogą. Znalazłam wczoraj biedactwo kuśtykające po krawężniku w okolicach przystanku Rybna. Nie mogłam jej tak zostawić. Jeszcze chwila i wpadłaby pod koła samochodu! Ruszyłam na ratunek i odgoniłam ją od ulicy. Obawiałam się jednak, że bez pomocy zginie szybko z głodu lub po prostu zamarznie. Zadzwoniłam więc po tatę (dwie godziny czekania na mrozie) i wspólnie, z pomocą starszego pana o bardzo dobrym sercu, złapaliśmy (po)ranną kawkę. Wsadziliśmy do pudełka (po glanach zresztą) i zanieśliśmy do domu, by się ogrzała. Tam po jakimś czasie zbudowaliśmy jej wygodne mieszkanko w innym, większym pudełku i urządziliśmy przeprowadzkę. Daliśmy jej wodę i ziarno ze smalcem (specjalnie kupione w sklepie zoologicznym). Potem przykryliśmy pudło materiałem (na noc, żeby jej światło nie raziło - musi mieszkać na korytarzu, bo mama ma alergię) i poszliśmy spać. Dzisiaj zdążyliśmy ją już napoić i odpoczywa sobie w pudełku. Niedługo tata zawiezie kawkę do Chorzowa, gdzie ma się nią zaopiekować pewien człowiek, ale jeszcze nic nie wiadomo.
Ja tymczasem, po udanej operacji "Uwolnić Kawkę" (przypominam, ponad dwie godziny bez ruchu na mrozie) jestem chora i zostałam w domu.

Kawka kawką, ale co z książkami? Skończyłam dziś rano "Johnnego i zmarłych" Terry'ego Prattcheta. Z moich obliczeń wynika, że jeśli chcę działać według planu, muszę do dwudziestego czwartego stycznia przeczytać "Miecz przeznaczenia" Andrzeja Sapkowskiego i dokończyć "Bogów na balkonie" Anji Snellman (ewentualnie wybrać jakąś inną lekturę). Nie mam pojęcia, jak to zrobię... Zobaczymy.

Cytat na dziś?
"Mniej więcej dziesięć minut po wyjściu Johnny'ego zadzwonił telefon. Dziadek jak zwykle wrzasnął Telefon! nie spuszczając wzroku z telewizora, który od kilku lat stanowił sens jego życia. Ponieważ nikogo w domu nie było, nikt na wrzask nie zareagował i telefon dzwonił sobie dalej. W końcu, klnąc pod nosem, dziadek wstał i podszedł do aparatu. Nie zauważył, że pilot od telewizora zsunął się między poduszkę a boczną ścianę fotela, gdzie spędził najbliższe czterdzieści osiem godzin.

Tak?... Nie, nie ma go... Skoro wyszedł, to go nie ma. Kto... niech mnie... Nigdy! Nadal robisz sztuczki? Coś cię ostatnio nie widywałem w mieście... Ano prawda, sam niewiele wychodzę. Jak się czujesz? Aha: zmarłeś, rozumiem. Ale wyszedłeś, żeby zadzwonić, ta nauka to teraz cuda robi. Słychać cię, jakbyś był bardzo daleko. Tak, pamiętam ten numer, który prawie ci się udał, ten z kajdankami i workiem. Tak... Tak... Dobrze, powiem mu. To miło, że zadzwoniłeś. Powodzenia.

Dziadek odłożył słuchawkę, wrócił do pokoju i z powrotem zasiadł przed telewizorem.

Po kilku minutach nagle zmarszczył czoło, wstał i podejrzliwie obejrzał stojący w korytarzu telefon."
("Johnny i zmarli" Terry'ego Pratchetta)

Do jutra!

2 komentarze:

  1. Ciekawa kawia przygoda :) Wspaniale, że uratowałaś ptaka, mam nadzieję, że biedaczka wyzdrowieje. Będę trzymała kciuki.
    Cytat na dziś mnie rozbawił, jeszcze teraz się śmieję. Starszy pan miał osobliwy refleks rozumienia sensu rozmowy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Parrafrazo - kawka czuje się już całkiem dobrze, zajada z apetytem i niedługo zostanie wypuszczona na wolność, a przedtem zaobrączkowana. Może więc kiedyś znów się spotkamy, kto wie...

    OdpowiedzUsuń