poniedziałek, 29 lutego 2016

"Ogień pali, ale i oczyszcza" - recenzja "Chrztu ognia"

Zachęcona łatwością, z jaką udało mi się napisać moją pierwszą recenzję, rozpoczynam tworzenie drugiej (patrz: tytuł posta).
Do biegu... Gotowi... Start!

Zacznijmy od powodu, dla którego sięgnęłam po "Chrzest ognia". Przede wszystkim chciałam poznać dalsze losy Geralta, Ciri i Yennefer. Ciekawiło mnie, co się jeszcze stanie. W ten sposób zbliżyłabym się też do zakończenia sagi, które niezmiernie mnie interesuje. Na początku jednak zabrałam się za "Chrzest ognia" z miernym entuzjazmem. Miałam już dość sagi. Wszystkie te zawirowania polityczne sprawiały, że musiałam się przedzierać przez kolejne stronice "Czasu pogardy" i nie wierzyłam, aby w następnej części było lepiej.
Ale kiedy otworzyłam książkę... Czekała mnie niespodzianka. W każdej powieści z sagi o wiedźminie są słowa wiersza lub piosenki bodajże na karcie tytułowej. W "Chrzcie ognia" jest to fragment "Brothers in arms" Dire Straits, rockowy kawałek, który znam od dziecka. Przytaczam go poniżej:

Through these fields of destruction
Baptisms of fire
I've watched all your suffering
As the battles raged higher
And though they did hurt me so bad
In the fear and alarm
You did not desert me
My brothers in arms...

Zachęciło mnie to do zabrania się za lekturę. I co się okazało? Ta książka jest świetna! Ale na tym nie koniec.

Trudno określić tematykę sagi o wiedźminie. Pojawia się tam wiele wątków tak pokręconych, że próba zrozumienia ich przypomina błądzenie po omacku. Jest miłość, przyjaźń, niechęć, nienawiść. Jest śmierć. Poruszane zostają tam tematy ważne dla nas do dziś.

Teraz, według schematu (który już i tak ominęłam) powinnam napisać co nieco o bohaterach i akcji. Ale cóż mogę tutaj rzec? Przecież to któryś tom sagi, musiałabym opisywać postaci od samego początku...

Zamiast tego podzielę się z wami czym innym. Jak na razie "Chrzest ognia" to mój ulubiony tom w sadze. Czytało się go bardzo przyjemnie, polityka pojawiała się na poziomie możliwym do zrozumienia bez szczegółowych notatek, a zakończenie... Nie będę tutaj dodawać spoilerów, powiem tylko, że koniec trzeciego tomu nie zawodzi.

Podsumowując - nie mam żadnych zastrzeżeń! "Chrzest ognia" jest świetną lekturą i z czystym sumieniem polecam wam tę książkę.

Na zakończenie dodam jeszcze parę cytatów z powieści:

"- Twój wiedźmin - powiedziała Francesca - w ciągu jednej tylko godziny zrobił więcej, niż niejeden przez całe życie. Nie rozwodząc się: złamał nogę Dijkstrze, uciął głowę [spoiler] i bestialsko zarąbał około dziesięciu Scoia'tael. Ach, byłabym zapomniała: obudził jeszcze niezdrowe podniecenie Keiry Metz.
- Straszne - Yennefer wykrzywiła się przesadnie. - Ale Keira doszła już chyba do siebie? Nie żywi chyba do niego urazy? To, że podnieciwszy ją, nie wychędożył, wynikało z całą pewnością z braku czasu, nie z braku szacunku. Zapewnij ją o tym w moim imieniu."

"Wartownicy byli żołnierzami zawodowymi, dawało się to poznać po zadziwiającej umiejętności porozumiewania się za pomocą zdań złożonych wyłącznie z zaimków i obrzydliwych plugastw."

"- Jeśli będzie bezpiecznie, zawołam głosem krogulca.
- Głosem krogulca? - niespokojnie poruszył brodą Munro Bruys. - Przecież ty pojęcia nie masz o naśladowaniu ptasich głosów, Zoltan.
- I o to chodzi. Gdy usłyszycie dziwny, niepodobny do niczego głos, to będę ja."

piątek, 26 lutego 2016

Moja pierwsza recenzja!

W tym poście chciałabym zrecenzować "Wiśniowy Klub Książki". Czuję się już lepiej i chyba dam radę. Zaczynajmy!

Na początek chciałabym opowiedzieć wam, skąd wziął się pomysł przeczytania tej książki. Jak już wiecie uczęszczam na spotkania Dyskusyjnego Klubu Książki w Czeladzi. Dziś jest comiesięczne zebranie. Mieliśmy przeczytać właśnie powieść Ashtona Lee. Jako, że jestem w szpitalu, niestesty nie będę mogła uczestniczyć w spotkaniu... Ale książkę z chęcią przeczytałam.
"Wiśniowy Klub Książki" to naprawdę ciekawa powieść. Opowiada o bibliotekarce - Maurze Beth - która postanawia walczyć do końca o swoje miejsce pracy. Musi udowodnić władzom, że biblioteka wcale nie jest zbędnym miejscem, o którym wszyscy już zapomnieli.

Teraz troszeczkę o autorze - zdziwicie się, ale cały czas byłam przekonana, że Ashton Lee to kobieta... Dopiero dziś dowiedziałam się, że to płeć przeciwna. "Wiśniowy Klub Książki" to jego literacki debiut. Autor studiował literaturę angielską, co wyjaśnia temat powieści. Ale nie będę was zanudzać, przejdźmy do kolejnego punktu!

Dodajmy co nieco o treści. Główni bohaterowie to dokładnie stworzone postaci. Każdy z nich jest ważny i każdy ma swój własny wątek. Nie wszystko krąży wokół Maury Beth i jej biblioteki. Sporo jest także przyjaźni i miłości między mieszkańcami Cherico.

Moim zdaniem książka ta zasługuje na polecenie, mimo sporej ilości błędów stylistycznych i niedociągnięć. Jest to debiut autora, liczę więc, że w kolejnych powieściach będzie mniej błędów. No cóż - dajmy autorowi szansę się wykazać.
Zdecydowanie podoba mi się sposób pisania i stworzeni bohaterowie.
Moim ulubionym wątkiem są relacje pomiędzy Locke'm Linwoodem a panną Voncille. Jest to chyba najlepiej stworzona część książki (nie licząc Maury Beth i jej biblioteki), a gdy autor wprowadził jeszcze wątek listu od zmarłej żony... To jest świetne!

Podsumowując - "Wiśniowy Klub Książki" jest powieścią naprawdę godną polecenia. Interesujące wątki, dokładnie stworzeni bohaterowie, ciekawa fabuła - to wszystko można znaleźć w książce, którą zadebiutował Ashton Lee.

Na koniec dodam cytat z "Wiśniowego Klubu Książki":
"Nikt nie zajmuje się działem dziecięcym ani sprawami technicznymi. To cud, że w ogóle mam ten komputer. - Tu nachyliła się i zniżyła głos. - Nie mówiąc już, do jakich sposobów muszę się uciekać, żeby zabezpieczyć zbiory. Za ladą na przykład leży zapas orzechowych markizów dla pana Barnesa Putzela. Pilnuje go tu jego młodsza siostra. Gdy zaczął przychodzić, na początku spędzał całe dni w księgozbiorze podręcznym, póki nie zaczynał zderzać ze sobą tomów encyklopedii jak talerzy. Byłyśmy zmuszone prosić go o ich odłożenie i wypraszać. Pewnego dnia jednak jego siostra przyszła i zaproponowała, żebyśmy ukradkiem częstowały go ciastkami z masłem orzechowym, zanim pójdzie do katalogu podręcznego. Mówiła, że w domu to go zawsze uspokaja. Zastosowałam się więc do jej rady i od tej pory nie mamy z nim problemów. Czuje się jak w raju, studiując encyklopedie w błogosławionej ciszy i bez uszczerbku dpa okładek. Musimy tylko niestety zdzierżyć jakoś jego orzechowy oddech, kiedy przychodzi się pożegnać."

Nie mam pomysłu na tytuł...

Witajcie. Wiem, że dawno nie pisałam... Bardzo dawno.
Krótkie sprawozdanie - przeczytałam "Wiśniowy Klub Książki" Ashtona Lee i zabrałam się czym prędzej za "Chrzest ognia".
Bardzo chciałabym dodać wreszcie jakąś recenzję, ale... Jestem w szpitalu, przed chwilą miałam gastroskopię... Naprawdę, nie czuję się na siłach. Powiem tylko, że moim zdaniem "Chrzest ognia" czyta się dużo szybciej, niż "Czas pogardy", takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
Kiedy tylko odzyskam trochę sił po tym wyczerpującym zabiegu, podzielę się z wami moją pierwszą recenzją.
Nie mam sił napisać więcej...
Do szybkiego przeczytania.

poniedziałek, 15 lutego 2016

To wszystko wina Pottera!

Witajcie!
Dawno nie pisałam, wiem. Miałam ostatnio męczące tygodnie, nie miałam siły na nic... Ale już jest lepiej, proszę państwa! Dziś chciałam się podzielić teorią pewnego fana Harrego Pottera. Okazuje się, że powinniśmy podziwiać Dursley'ów!
Już wyjaśniam. Pamiętacie, jak zachowywał się Ron, gdy za długo nosił horkruks? Stawał się agresywny już po paru godzinach.
A teraz przypominam - Harry był przecież horkruksem. Musiał więc oddziaływać na Dursey'ów przez... dziesięć lat!
Powinniśmy podziwiać ich, że nie zwariowali.
Ciekawe, jakimi ludźmi by byli, gdyby Harry nie miał w sobie cząstki Voldemorta?
Tutaj macie artykuł na ten temat.

Wkrótce się odezwę, cześć!

piątek, 5 lutego 2016

Nadszedł "Czas pogardy"!

Czas pogardy? Ale dla kogo? No cóż... Jeśli tak dalej pójdzie, to dla mnie. Mija siódmy dzień, odkąd napisałam ostatniego posta. Wybaczcie, naprawdę jestem teraz bardzo zapracowana, a kiedy się nie uczę, zasypiam. Dziś, na szczęście, wreszcie udało mi się zaanektować dla siebie dziesięć minut wolnego czasu. Dziękuję czytelnikom mojego bloga, którzy dotrwali do dzisiaj, jesteście świetni!

Zaczynajmy więc, nie mam wiele czasu. Niedawno skończyłam "Krew Elfów" i zabrałam się za "Czas pogardy". Tutaj, niestety, znów będę musiała przerwać, czeka na mnie "Kordian" Juliusza Słowackiego, łyskając złowrogo ślepiami. To chyba jedyna lektura (nie licząc "Kamizelki" Bolesława Prusa w gimnazjum, której nie przeczytałam na czas tylko dlatego, że po prostu zapomniałam), której nie zmogłam. Teraz muszę to nadrobić, bo matura coraz bliżej...

Już nie wiem, doprawdy, jak mi się układa z Wyzwaniem Książkowym... Zapewne już dawno zawaliłam terminy. Może poradzę sobie z tym inaczej. Będę zapisywać, ile książek muszę przeczytać w danym miesiącu. Tak będzie łatwiej, bo nie zawsze mam czas. W następnym poście załączę podsumowanie stycznia i plan na luty. Dodam też niedługo zdjęcie mojego stosiku książkowego (dla niezorientowanych - ostatnio kupione książki) i zacznę na poważnie podchodzić do Wyzwania. Zamieszczę też listę kryteriów, którą będę na bieżąco uaktualniać.

To chyba tyle na ten moment.
Cytat na dziś:

"- Czy rozumiesz teraz, czym jest neutralność, która tak cię porusza? Być neutralnym to nie znaczy być obojętnym i nieczułym. nie trzeba zabijać w sobie uczuć. Wystarczy zabić w sobie nienawiść."

Może jeszcze jeden:

"- Drwicie sobie za mnie?
- Pod żadnym pozorem. Naprawdę chciałbym uzupełnić luki w wykształceniu.
- Hmmm... Jeśli naprawdę... Czemu nie. Posłuchajcie zatem. Rodzina Hyphydridae, należąca do rzędu Amphipoda, czyli Obunogów, obejmuje cztery znane nauce gatunki. Dwa z nich żyją wyłącznie w wodach tropikalnych. W naszym klimacie spotyka się natomiast, obecnie bardzo rzadko, niewielką Hyphydra longicauda, oraz osiągającą nieco większe rozmiary Hyphydra marginata. Biotopem obu gatunków są wody stojące lub wolno płynące. Są to rzeczywiście gatunki drapieżne, preferujące jako pokarm stworzenia ciepłokrwiste... Macie coś do dodania?
- Chwilowo nie. Słucham z zapartym tchem.
- Tak, hmm... W księgach znaleźć też można wzmianki o podgatunku Pseudohyphydra, żyjącym w bagnistych wodach Angrenu. Jednak ostatnio uczony Bumbler z Aldersbergu dowiódł, że jest to całkowicie odrębny gatunek z rodziny Mordidae, czyli Zagryźców. Żywi się wyłącznie rybami i małymi płazami. Został nazwany Ichtyovorax bumbleri.
- Ma potwór szczęście - uśmiechnął się wiedźmin. - Już po raz trzeci został nazwany.
- Jak to?
- Stwór, o którym mówicie, to żyrytwa, w Starszej Mowie nosząca nazwę cinerea. A jeśli uczony Bumbler twierdzi, że żywi się wyłącznie rybami, to wnoszę, że nigdy nie kąpał się w jeziorku, w którym żyrytwy bytują. Ale pod jednym względem Bumbler ma rację: z żagnicą cinerea ma tyle wspólnego, co ja z lisem. Obaj lubimy jeść kaczuszki."
(oba cytaty pochodzą z powieści "Krew Elfów" Andrzeja Sapkowskiego)
Do przeczytania!